Moje Kresy – Ludwika Józefkiewicz cz.2
Eugeniusz Szewczuk
Prusy - 1942 - Ślub siostry Ludwiki - Stanisławy z Grzegorzem Kotlińskim
Dawniej o ożenku za swoje dzieci decydowali praktycznie sami rodzice. To oni troszczyli się o ich wychowanie i zdrowie. Także oni przyjmowali w domu swatów i decydowali o przyszłości dzieci.
Była jakaś niepisana zwyczajowa umowa, że jeżeli córka wychodziła za mąż, będąc sierotą po mamie, to należało się jej pół gruntu.
Moja mama była tego przykładem. Otrzymała od swego ojca Wojciecha Lewickiego połowę posiadanej przez niego ziemi. W posagu przejęła jeszcze działkę na „Błotach” (to takie torfowisko za Prusami w kierunku Zapytowa i Jaryczowa).
Prusy - 1942 - Ślub siostry Ludwiki - Stanisławy z Grzegorzem Kotlińskim
Dawniej o ożenku za swoje dzieci decydowali praktycznie sami rodzice. To oni troszczyli się o ich wychowanie i zdrowie. Także oni przyjmowali w domu swatów i decydowali o przyszłości dzieci.
Była jakaś niepisana zwyczajowa umowa, że jeżeli córka wychodziła za mąż, będąc sierotą po mamie, to należało się jej pół gruntu.
Moja mama była tego przykładem. Otrzymała od swego ojca Wojciecha Lewickiego połowę posiadanej przez niego ziemi. W posagu przejęła jeszcze działkę na „Błotach” (to takie torfowisko za Prusami w kierunku Zapytowa i Jaryczowa).
Rodzina Serwadczaków takiego miejsca do kopania torfu na „Błotach” nie miała. Było zatem duże zadowolenie w rodzinie, kiedy synowa wniosła w posagu takie dobro. Mama zawsze opowiadała, że jej teściowa, a moja babcia Agnieszka, była z tego powodu bardzo zadowolona. Pół gruntu u Lewickich to było 2 morgi, tato dołożył 6 morgów otrzymane od swego ojca i tak powstało duże gospodarstwo. Mój stryj Józef przed wojną rozpoczął budowę domu na gruncie Serwadczaków.
Dom nie został jednak w pełni wykończony, przeszkodziły działania wojenne. Stoi do dnia dzisiejszego w tym samym miejscu. Bywałam przy nim, gdyż po wojnie wielokrotnie odwiedzałam Prusy, przy okazji wizyt u rodziny mego męża Józefa w Kamienopolu. Za naszym domem było podwórko, dalej stodoła kryta blachą.
W niej dwie eleganckie piwnice do przechowywania przetworów w okresie letnim, zimą zaś ziemniaków i buraków dla bydła i koni.
W stodole stała duża ręczna sieczkarnia, na której rżnęliśmy sieczkę, przede wszystkim dla koni. Po omłotach zostawały plewy, którymi karmiono świnie i cielęta. Robota w gospodarstwie była przez cały rok, zarówno latem, jak i zimą. Dopiero za naszą stodołą stał dom brata mojego taty – Józefa Serwadczaka.
W okresie okupacji hitlerowskiej w Prusach nie było zbyt dużego zagrożenia ze strony banderowców spod znaku UPA, ale bojaźń i histeria dawała się odczuć, gdyż wieczorami doskonale widziano łuny palących się wsi Hanaczów, Biłka Królewska i Biłka Szlachecka. Mordowano, palono i grabiono.
Tylko raz banderowcy przeprowadzili w 1943 roku próbę czujności pruskiej samoobrony. Podpalono stogi ze słomą i sianem w północnej części wsi zwanej Łęgi, od strony Pikułowic. Ludzie z „Zagród” i Górki” uciekali w panice do naszego kościoła.
Banderowcom na przeszkodzie stała dobrze zorganizowana nasza samoobrona, wywiad ukraiński dobrze o tym wiedział. Obawiali się jeszcze jednego – za dużo uzbrojonych Niemców stacjonowało w Prusach, była to robocza pomocnicza jednostka Todt, mająca za zadanie budowę obiektów wojskowych.
Tak więc odważnie, ale skrycie działająca komórka Armii Krajowej w Prusach, skupiająca zaufanych ludzi we wsi, potrafiła dogadać się z Niemcami i na noc „pożyczała” od nich broń, by rano jakby nic powrócić na niemieckie wyposażenie.
Donosy Ukraińców służących w policji ukraińskiej, stacjonującej w pobliskich Żydatyczach do komendantury we Lwowie i liczne kontrole stamtąd niczego nigdy nie wykazały i niczego nikomu nie udowodniono, że taki proceder istnieje.
Na wszelki wypadek każdy gospodarz zabezpieczał swoją rodzinę na wypadek banderowskiej napaści. Wiem, że z naszego domu w kuchni aż do piwnicy w stodole prowadził podziemny tunel, który miał nas chronić na wypadek podpalenia naszego domu.
Świadectwo szkolne mojej mamy wydane w Prusach w 1907 roku
Wspominałam o dużej aktywności społecznej mieszkańców naszej wsi, dla jej prawidłowego rozwoju i dobra ogółu. Począwszy od Drużyny Bartoszowej założonej jeszcze w 1912 roku, po kilka orkiestr (w tym dętą) i chóry prowadzące szeroką działalność kulturalną, które kilkakrotnie występowały przed mikrofonami Polskiego Radia Lwów.
Mieszkańcy byli także działaczami różnych organizacji społeczno – politycznych, których komórki miały swoją siedzibę w Prusach, bądź we Lwowie. Marcin Kowalkowski – siostrzeniec mego taty należał do tzw. narodowców. Jego ojciec Józef Kowalkowski miał ich dwóch; wymienionego Marcina i Stanisława, późniejszego więźnia obozu koncentracyjnego w Dachau.
Marcin ożeniony ze Stefanią zd. Koziar wychowywał także 2 synów – Kazimierza i Bronisława. Na tzw. Zagumienkach w Prusach, w kwietniu 1941 roku miała swój początek rodzinna tragedia. Marcin, głowa rodziny zostaje aresztowany i osadzony w areszcie śledczym NKWD w Jaryczowie, następnie przewieziony do lwowskiego więzienia na Zamarstynowie.
Owe więzienie zbudowano w latach 30 - tych w okresie II Rzeczypospolitej i służyło jako więzienie wojskowe dla komendantur w południowo – wschodniej Polsce. Po napaści w 1939 roku Sowietów na Polskę i wejściu do Lwowa, Armia Czerwona zamieniła dawny polski zakład karny na więzienie polityczne NKWD.
Lipiec i sierpień każdego roku to rocznice wydania wyroków śmierci na tysiące Polaków mieszkających na Kresach i w Rosji. Ofiary bestialskich mordów ciągle czekają na upamiętnienie – także przez środowiska narodowe i patriotyczne, często nieświadome skali tych zbrodni. Pomimo, że już dość długi okres od 1989 roku żyjemy poza sowiecką strefą wpływów, los naszych rodaków, pozostałych na ziemiach odebranych Rzeczypospolitej na wschodnich rubieżach, pozostaje nie do końca zrozumiany.
Nie można przecież zapominać o tzw. „Operacji polskiej NKWD”, która na długo przed wybuchem wojny światowej przyczyniła się do wymordowania ponad 110 tysięcy Polaków i niezliczoną ilością zsyłek na Sybir i do Kazachstanu. „Operacja Polska” (1937 - 1938) przeprowadzona została na mocy rozkazu dowódcy NKWD Nikołaja Jeżowa.
Oprócz mordów były także deportacje. Jak wskazują niektórzy rosyjscy historycy, Polacy byli pierwszą nacją społeczną w ZSRR, którą Stalin skazał na zagładę z powodów narodowych. Ta czystka narodowościowa, niewygodna i zapominana jak mało które, powinna być także dla niektórych kół politycznych bardzo wstydliwa. Polacy za Zbruczem znaleźli się w wyniku postanowień Traktatu Ryskiego z 1921 roku.
Pazury i agentura NKWD jeszcze przed wojną dosięgła nie tylko działaczy endecji we Lwowie, także oddziały Związku Waki Zbrojnej – 1 i ZWZ – 2, bowiem te dwie wrogo do siebie nastawione organizacje zostały w połowie 1939 roku głęboko spenetrowane przez NKWD.
Najważniejsze funkcje w sztabie obszaru lwowskiego zostały przez NKWD obsadzone swoimi współpracownikami. NKWD miało dokładne wykazy członków poszczególnych organizacji, tym także działaczy z naszych Prus. Marcina Kowalkowskiego, członka Obozu Narodowo – Radykalnego po raz pierwszy aresztowano pod koniec 1940 roku.
Marcin po nieudanej próbie przedostania się na Węgry we wrześniu 1939 roku, a potem dalej na Zachód, wstąpił do podziemnej organizacji niepodległościowej. Mimo narastających represji, na terenach okupowanych prowadziły działalność od października 1939 roku różnorodne, konspiracyjne organizacje wojskowe, reprezentujące często odmienne poglądy i niechętne podporządkowaniu się jednolitemu dowództwu.
To organizacyjne rozbicie ułatwiało NKWD penetrowanie szeregów tych organizacji i ich stopniowe likwidacje. Po przeprowadzeniu rewizji, w domu Kowalkowskich znaleziono broń i granaty. Prawdopodobnie znalazły się one w domu rodzinnym po kampanii wrześniowej 1939 roku, porzucali je często wycofujący się i uciekający polscy żołnierze.
W tym samym dniu w Prusach aresztowano kolejnego członka Narodowej Demokracji, kolegę Kowalkowskiego, Marcina Kawiaka. Tego pierwszego po długotrwałych przesłuchaniach, nieoczekiwanie i ku wielkiej radości całej rodziny, wypuszczono na wolność. Narodowca Kawiaka osadzono w więzieniu we Lwowie. Marcin Kowalkowski postanowił od tej pory ukrywać się, gdyż doskonale wiedział jaki może go spotkać los.
Nie tylko jego, lecz całej rodziny Kowalkowskich nie wyłączając ojca – wywózka na Sybir. W ich pamięci ciągle pozostawał dzień 10 lutego 1940 roku, kiedy to z Prus wywieziono na Syberię 45 rodzin. Początek kwietnia 1941 roku, ziemia jeszcze lekko zmrożona, przykryta skrawkami śniegu. Marcin ukrywał się w Prusach przed enkawudzistami.
Ludwika Józefkiewicz Serdwaczak
Opiekowałam się jego synem Kaziem - opowiada Helena Szponarska zd. Kowalkowska, siostra Emilii, Bronisława i Ludwika – przyrodnia siostra Marcina, córka Józefa Kowalkowskiego. Bawiłam się z Kaziem na podwórku u Serwadczaków. Wcześniej był taki moment, że Marcin przekradł się do domu rodzinnego, a dom był przez cały czas pod czujną obserwacją donosicieli.
Marcin płakał i mówił, że nie ma już sił, by się dalej ukrywać i ma wszystkiego dość. Tato Józef na siłę wpajał mu – Marcin idź ! uciekaj już kwiecień, ciepło się robi, może się uda ? Gdyby tak człowiek miał w sobie zdolność przewidywania, co będzie dalej?, co będzie się działo ?, uciekać ?, ukrywać się ?
Gdyby wiedzieć, że wystarczą zaledwie dwa miesiące i Sowietów przepędzą Niemcy. Kto to wiedział?. Pod oknami Kowalkowskich szpicle - zostanie Marcin w domu, czy będzie dalej się uciekać, ukrywać się?. Jeden pozostaje pod oknami, drugi jedzie rowerem do pobliskich Pikułowic telefonować do posterunku NKWD w Jaryczowie Nowym.
Wcześnie chciał zadzwonić od sołtysa Prusach, ale zorientował się, że zostanie zdekonspirowany. Niewiele się namyślając pognał tam gdzie go nikt nie znał – do Pikułowic. Marcin przyszedł do naszego domu – mówi Ludwika, prosi mamę – ciociu cały czas uciekam, na dworze zimno, czy mogę u was trochę posiedzieć i ogrzać się?. Czemu nie, czuj się jak w domu – odrzekła mama. Był u nas niecałą godzinę, na dworze słychać turkot wozu i koni.
Mama patrzy przez okno na uliczkę, widać żołnierzy wysiadających z bryczki zaprzężonej w dwa konie. W kierunku naszego domu podąża czterech uzbrojonych sowieckich żołnierzy. Mama odwraca się i mówi – oni chyba po Marcina?. Dalej wszystko potoczyło się w błyskawicznym tempie.
Marcin niewiele się namyślając wybija szybę w oknie i wyskakuje z tyłu domu na podwórko i biegnie do naszego kopca po burakach.
Cdn.
Wspomnień wysłuchał ; Eugeniusz Szewczuk
Osoby pragnące dowiedzieć się czegoś więcej o życiu na Kresach, nabyć moją książkę pt. „Moje Kresy” ze słowem wstępnym prof. St. Niciei, proszone są o kontakt ze mną tel. 607 565 427 lub e-mail pilotgienek@wp.pl
Artykuł przeczytano 853 razy