BIAŁE PLAMY WCZORAJ I DZIŚ
Anna Małgorzata Budzińska
Białe plamy na mapie, białe plamy historii, luki w pamięci, narodowa demencja? Nie wiem jak to nazwać... Chciałabym poruszyć temat wybiórczego traktowania historii. Dlaczego o niektórych sprawach mówi się tylko w domu i tylko od rodziców i dziadków można poznać fragmenty historii?
Tak było za komuny i tak jest teraz. Czy tak będzie zawsze?
Niektórzy ludzie nie mają też takiej możliwości, żeby od bliskich poznać przemilczane fakty. Wzrastają w niewiedzy, karmieni „ jedynie słuszną” wersją historii. Ci bardziej dociekliwi na własną rękę poszukują i znajdują w niektórych źródłach opisy, wydarzenia, opowieści świadków.
Są jednak i tacy, którzy do końca swego żywota wierzą w pseudonaukową papkę wtłaczaną im do mózgów.
Mam przed sobą niepozorną, małą książeczkę z roku 1989. Jadąc do stolicy w delegację kupowało się takie książeczki na Dworcu Centralnym do poczytania w podróży. Ta kosztowała 460 zł. Przeważnie były to kryminały, ale w latach 80 zdarzały się i inne.
Białe plamy na mapie, białe plamy historii, luki w pamięci, narodowa demencja? Nie wiem jak to nazwać... Chciałabym poruszyć temat wybiórczego traktowania historii. Dlaczego o niektórych sprawach mówi się tylko w domu i tylko od rodziców i dziadków można poznać fragmenty historii?
Tak było za komuny i tak jest teraz. Czy tak będzie zawsze?
Niektórzy ludzie nie mają też takiej możliwości, żeby od bliskich poznać przemilczane fakty. Wzrastają w niewiedzy, karmieni „ jedynie słuszną” wersją historii. Ci bardziej dociekliwi na własną rękę poszukują i znajdują w niektórych źródłach opisy, wydarzenia, opowieści świadków.
Są jednak i tacy, którzy do końca swego żywota wierzą w pseudonaukową papkę wtłaczaną im do mózgów.
Mam przed sobą niepozorną, małą książeczkę z roku 1989. Jadąc do stolicy w delegację kupowało się takie książeczki na Dworcu Centralnym do poczytania w podróży. Ta kosztowała 460 zł. Przeważnie były to kryminały, ale w latach 80 zdarzały się i inne.

Po latach tłamszenia świadomości ludzi, po latach omijania i tuszowania niewygodnych dla władz tematów wreszcie można było zacząć odkrywać białe plamy naszej historii. I taki właśnie tytuł ma ta książeczka- „ Białe plamy”.
Była to seria zatytułowana : Reporterska Aukcja Zdarzeń, wydawana przez Oficynę Literatów „Rój” w Warszawie.
W numerze drugim, który przeczytałam poruszono w krótkich tekstach takie, między innymi tematy:
− Życie z łaski NKWD
− Kasy pancerne Bieruta
− Wyklęta „Teoria dwóch fortepianów”- o Alfredzie Jareckim
To były ważne i ciekawe tematy, zwłaszcza po latach zakazu poruszania tych kwestii.
Zatrzymam się jednak nad innym rozdziałem. Otóż dopiero, gdy upadł komunizm, dopiero wtedy zaczęto też poruszać tematy kresowe. O ile poprzednie tematy rozumiem, że mogły być niewygodne i zakazane przez ówczesne władze to jednak trudno pojąć dlaczego nie wolno było mówić o naszych Kresach? Przecież to spory kawał naszej historii... A tytuł tego tekstu jest łagodny i pogodny:
− Lwów złotych snów- Ja z Łyczakowa
Są to wspomnienia Adama Hollanka, dawnego Lwowiaka, który w tym mieście żył przed wojną a potem, już jako starszy pan odwiedził to miasto z wycieczką. Odwiedza znajome miejsca, przytacza wspomnienia, ale i refleksje, na przykład:
„Ach, jednak ludzie rosną, dorastają, przerastają siebie samych (…) Ile od tamtego okresu, jak mówią politycy i historycy, pojawiło się białych plam, a te plamy to w naszych duszach krwawe rany lub wrzody ohydne, goić je i zabliźniać może tylko wspomnienie prawdy, naszej własnej, jedynej prawdy.”
Autor wspomina swoją szkołę, kościół, dom, ulicę, chodzi po Łyczakowie i chłonie Lwów a jednocześnie zauważa:
„To ciekawe, że my z Łyczakowa zdajemy się lepiej niż inni rozumieć i bardziej niż inni skłonni bywamy do przebaczenia, bośmy wzrastali i dojrzewali w straszliwym galopie zmiennych kresowych losów, bośmy Polacy, wychowywali się i dojrzewali między Ukraińcami, Ormianami, Grekami, Austriakami, Rosjanami i Niemcami.”
Potem jest zwiedzanie Cmentarza Łyczakowskiego i okrutne odkrycie: istnieje tu pokątny handel miejscami w rodzinnych grobowcach. Na podstawie podrobionych papierów można dostawiać do zaniedbanych polskich grobów współczesnych zmarłych Ukraińców. Gorycz…
Potem jest wspomnienie „branirowki” w „wojenkomacie” – zaciągu młodych chłopców do radzieckiej armii. Upokarzające wspomnienie zbiórki, badania i tłumaczenia pod okiem komandira.
„W salce tłum takich zerowych jak ja, takich „w krasnuju armiju”, Lwowiaków z krwi i kości, z dziada, pradziada, co z nimi, co ze mną zrobiono!? Potomek Bitschanów, co walczyli do ostatniej kropli krwi- bolszewickim mięsem armatnim, z rodzinnego Lwowa!”
Adamowi udało się wymigać od tej „branirowki”, ale wielu innych musiało iść i walczyć pod obcymi sztandarami. Walczyli z hasłem „hajda na germańca” na ustach i wierzyli, że walczą w słusznej sprawie.
Ciekawym opisem jest też opowiadanie o wyjściach do kina Palace.
„…było to przecież miejsce, z którego wielki świat dawał Lwowianom znać co najnowszego na globie” . Jednak najważniejsze było szkolne wyjście do tego kina :
„Półtora zaledwie miesiąca po wojennej, wrześniowej wędrówce, zasiedliśmy sztywno, klasa przy klasie w amfiteatrze Palace’u, wpatrzeni w daleką twarz, nazbyt męską i surową Wandy Wasilewskiej. Na tle transparentów płonących czerwienią, pod portretem batka Stalina mówi do nas ciągle i mówi o sprawach nie tylko trudnych dla nas do pojęcia, ale wprost wrogich naszym umysłom, to się w głowach nie mieści, to napełnia wściekłością i rozpaczą. My już w naszym Lwowie nie mieszkamy w Polsce, lecz w Zachodniej Ukrainie, przyłączonej do ZSRR, ona mówi, że to sprawiedliwość dziejowa, z którą trzeba się pogodzić.”
Przemówienie było długie i męczące a zakończyło się oklaskami i ryczącymi z głośników słowami pieśni: „szyroka strana moja radnaja…ja takoj drugoj strany nie znaju, gdie tak wolno dyszyt człowiek”.
A gimnazjalista Adam tak sobie myślał:
„To straszne! Brak nam odwagi, nic się nikt nie odzywa, sparaliżowało nas, czuję zawstydzenie, żem się nie zerwał i nie zawołał: Nie chcę, nie chcę! I tylko tym biciem brawa każdy z nas dawał upust swej rozpaczy. Szarpała nas okrutna upokarzająca rzeczywistość: nie dość wrześniowego poczucia posmaku klęski, nie dość wywozów gdzieś daleko na wschód, porywania ludzi nocami tak jak stali, nie dość, że rządziły nami nie nasze lecz obce władze, to jeszcze zmuszają nas, najmłodszych do przymknięcia oczu na to co się stało, pogodzenia się z najgorszym, zaparcia własnej ojczyzny. Judasze, Judasze, Judasze! – myślałem o sobie i o nas tutaj zebranych.”
Tak, ten fragment nie mógł być publikowany w czasach komunistycznej cenzury w Polsce…
Następny etap tej historii to wkroczenie wojsk niemieckich i życie pod ich okupacją.
„ Pierwsza wiadomość trzy dni po wkroczeniu do mego miasta pięknych Tyrolczyków była druzgocąca. Na Wzgórza Wuleckie zabrano, wyciągnięto z łóżek i brutalnie, po chamsku traktując, załadowano do samochodowych bud ponad czterdzieści osób- najwybitniejszych uczonych, i ich familie, następnie poustawiano ich po kolei nad Debrą i wystrzelano…”
Pan Adam wiele lat po wojnie ogląda Lwów i wspomina. Kończy zaś tak:
„Każda rzecz tam jest trochę inna dla nas po latach, nawet to, cośmy najlepiej znali, gdy patrzymy szeroko rozwartymi oczyma. Gdy jednak je przymkniemy miasto przestaje mieć jakiekolwiek tajemnice i inności, ono jest w nas, a my jesteśmy w nim bez reszty i wtedy żyją wszyscy ci, których już dawno wśród nas nie ma.”
Adam Hollanek daje nam też radę:
„Dziś trzeba wyrzucić z siebie bolesność tamtych przeżyć, ich gorycz, która dzieli i jątrzy. Tak, należy ją zmaterializować i nazwać. To dobra droga do pojednania, do próby życia po nowemu”
Napisał te słowa w latach osiemdziesiątych poprzedniego wieku. Tyle czasu minęło, a wciąż mamy białe plamy w historii, o których nasi rządzący nie chcą mówić. Nie dociera do nich, że drogą do pojednania może być tylko prawda, a nie kłamliwe przemilczenia.
W każdym narodzie jest jakaś cząstka bandytów i zwyrodnialców. Nie można jednak tak określać całego narodu. Na przykład nie można potępiać wszystkich Niemców, za to, że ich rodacy wymordowali miliony ludzi, ale też nie wolno zapominać w imię fałszywie pojętej poprawności politycznej, że zrobili to Niemcy. Podobnie nie możemy pałać nienawiścią to wszystkich Ukraińców za rzezie Polaków na Wołyniu, ale jednak musimy o tym wiedzieć, pamiętać i czcić pamięć poległych niewinnych ludzi.
„…Bolesność tych przeżyć, ich gorycz, która dzieli i jątrzy należy nazwać i zmaterializować”
- to dobra rada i pomyślmy o niej przed 11 lipca, przed Narodowym Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa na Wołyniu dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów.
Ja znam historie kresowe z opowieści moich przodków- z Równego, z Ostroga, z Nowomalina, ze Sławuty i z Janowej Doliny. Spisuję też historie ludzi, którzy zdecydują się na opowiedzenie mi ich i podzielenie się pamiątkami. Rozsiewam iskierki wiedzy o Kresach i mam nadzieję, że dociera to do wielu ludzi. Czas najwyższy, żeby i w szkole, na lekcjach historii mówiono dzieciom jasno i wyraźnie o naszej najnowszej historii, a nie propagowano tzw. politykę świadomości historycznej, która traktuje historię wybiórczo.

Artykuł przeczytano 356 razy