,,Trzeba szanować każdy okruszek chleba”
Dziadek mojej mamy pochodził z przedwojennych Kresów. Urodził się w miejscowości Niecież w województwie nowogródzkim. Rodzice mieli 22 ha gospodarstwo rolne, ojciec dziadka dorabiał dodatkowo szyciem. W Niecieży dziadek razem ze swoim 6 rodzeństwa mieszkał do 11 roku życia.
W wieku 11 lat dziadek razem z 5 rodzeństwem został zesłany na przymusowe roboty na Sybir. Tylko najstarszy brat dostał się do armii Andersa i w ten sposób uniknął zesłania. Dziadek często wspominał lata swojego dzieciństwa o opowiadał
o Sybirze. Bardzo smutno mówił o trudnym losie zesłańców, o nieludzkich warunkach życia
i pracy, strasznym zimnie i głodzie, który był ich codziennością, skaranej nędzy i strasznych warunkach sanitarnych podczas transportu za Ural i cierpieniach tysięcy polskich rodzin.
Dziadek wspominał, że bardzo często dodawała im sił nadzieja na powrót
do ojczyzny i normalności. Gorąco wierzyli, że doczekają powrotu do rodzinnych domów,
do swoich bliskich.
Niestety, tysiące Polaków nie doczekało końca niewoli i zostało tam na zawsze. Zmarli z głodu, chorób i wycieńczenia. Dziadek nie raz mówił, że ten kto był na Syberii ,to na pewno zna uczucie głodu i wie co to jest pusty żołądek. Na ile czasu mogło starczyć pół kromki dziennego przydziału chleba. Ból brzucha był nie do wytrzymania. W poszukiwaniu jedzenia często szli kilkanaście kilometrów po kolana w śniegu przy 40 ˚ mrozie. Jedli jajka z ptasich gniazd, złowioną zwierzynę. Wydłubywali nasiona z szyszek, a lebioda i pokrzywa były dużym rarytasem. Kilometrami chodzili na grzyby i jagody. Z zimna siniały im ręce, a zesztywniałe nogi odmawiały im posłuszeństwa.
Musieli wykonywać prace, które były ponad ich siły. Pomimo ich młodego wieku pracowali przy wyrębie lasu, piłowali grube drzewa, rąbali
i nosili ciężkie kłody. Spali w barakach bez ogrzewania i łóżek po kilkanaście osób. Wieczorem byli wycieńczeni i bardzo głodni. Często z głodu nie mogli zasnąć.
Mama dziadka płakała, bo nie miała, co dać jeść swoim dzieciom. Ludzie często chorowali i bardzo często umierali.
Pewnego razu wybuchła epidemia czerwonki, która uśmierciła bardzo dużo ludzi.
Chowano ich jeden na drugim, często w ogromnych dołach.
Starsi modlili się wtedy głośno. Wszyscy modlili się bardzo często. Przy różnych okazjach prosili Boga o szczęśliwy powrót
do kraju i o siłę przetrwania. Modlitwa dodawała im sił. Codziennie mówili, że Bóg ich wysłucha
i to wszystko się skończy.
Dorośli cierpieli chyba jeszcze bardziej, kiedy musieli patrzeć straszny los swoich dzieci, na ich odmrożone ręce, nogi, uszy. Widzieli jak one muszą ciężko pracować,
jak głodują, jak chorują, jak umierają. Widzieli to wszystko i nie mogli pomóc. Dziadek często nam powtarzał, że trzeba szanować każdy okruszek chleba i zawsze mieć nadzieję, że będzie lepiej. Codziennie dziękował Panu Bogu, że pozwolił mu wrócić i modlił się za tych, którzy nie wrócili.
Dziadek Edward zmarł 4 lata temu i już nigdy nie usłyszę jego opowieści. Gdybym tak mogła zrobić, zaprosiłabym go do naszej szkoły, żeby opowiedział swoją historię, aby wszyscy uczniowie usłyszeli o zesłańcach z Sybiru. Myślę, że zgodziłby się na to na pewno.
Natalia Pietras
Szkoła Podstawowa im. Królowej Jadwigi w Warzęgowie
o Sybirze. Bardzo smutno mówił o trudnym losie zesłańców, o nieludzkich warunkach życia
i pracy, strasznym zimnie i głodzie, który był ich codziennością, skaranej nędzy i strasznych warunkach sanitarnych podczas transportu za Ural i cierpieniach tysięcy polskich rodzin.
Dziadek wspominał, że bardzo często dodawała im sił nadzieja na powrót
do ojczyzny i normalności. Gorąco wierzyli, że doczekają powrotu do rodzinnych domów,
do swoich bliskich.
Niestety, tysiące Polaków nie doczekało końca niewoli i zostało tam na zawsze. Zmarli z głodu, chorób i wycieńczenia. Dziadek nie raz mówił, że ten kto był na Syberii ,to na pewno zna uczucie głodu i wie co to jest pusty żołądek. Na ile czasu mogło starczyć pół kromki dziennego przydziału chleba. Ból brzucha był nie do wytrzymania. W poszukiwaniu jedzenia często szli kilkanaście kilometrów po kolana w śniegu przy 40 ˚ mrozie. Jedli jajka z ptasich gniazd, złowioną zwierzynę. Wydłubywali nasiona z szyszek, a lebioda i pokrzywa były dużym rarytasem. Kilometrami chodzili na grzyby i jagody. Z zimna siniały im ręce, a zesztywniałe nogi odmawiały im posłuszeństwa.
Musieli wykonywać prace, które były ponad ich siły. Pomimo ich młodego wieku pracowali przy wyrębie lasu, piłowali grube drzewa, rąbali
i nosili ciężkie kłody. Spali w barakach bez ogrzewania i łóżek po kilkanaście osób. Wieczorem byli wycieńczeni i bardzo głodni. Często z głodu nie mogli zasnąć.
Mama dziadka płakała, bo nie miała, co dać jeść swoim dzieciom. Ludzie często chorowali i bardzo często umierali.
Pewnego razu wybuchła epidemia czerwonki, która uśmierciła bardzo dużo ludzi.
Chowano ich jeden na drugim, często w ogromnych dołach.
Starsi modlili się wtedy głośno. Wszyscy modlili się bardzo często. Przy różnych okazjach prosili Boga o szczęśliwy powrót
do kraju i o siłę przetrwania. Modlitwa dodawała im sił. Codziennie mówili, że Bóg ich wysłucha
i to wszystko się skończy.
Dorośli cierpieli chyba jeszcze bardziej, kiedy musieli patrzeć straszny los swoich dzieci, na ich odmrożone ręce, nogi, uszy. Widzieli jak one muszą ciężko pracować,
jak głodują, jak chorują, jak umierają. Widzieli to wszystko i nie mogli pomóc. Dziadek często nam powtarzał, że trzeba szanować każdy okruszek chleba i zawsze mieć nadzieję, że będzie lepiej. Codziennie dziękował Panu Bogu, że pozwolił mu wrócić i modlił się za tych, którzy nie wrócili.
Dziadek Edward zmarł 4 lata temu i już nigdy nie usłyszę jego opowieści. Gdybym tak mogła zrobić, zaprosiłabym go do naszej szkoły, żeby opowiedział swoją historię, aby wszyscy uczniowie usłyszeli o zesłańcach z Sybiru. Myślę, że zgodziłby się na to na pewno.
Natalia Pietras
Szkoła Podstawowa im. Królowej Jadwigi w Warzęgowie
Artykuł przeczytano 3188 razy